30 sierpnia bieżącego roku Rada Europejska wybrała Donalda Tuska (nadal urzędującego w Polsce premiera) na swojego przewodniczącego. Niegdyś Donald Tusk starał się o elekcję na urząd prezydenta RP, teraz inni postarali się o to, aby polski Prezes Rady Ministrów stał się prezydentem Unii Europejskiej. Wszak swoją elekcję na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej (czy, jak to zwykli mówić euroentuzjaści, na stanowisko prezydenta UE) Donald Tusk zawdzięcza kanclerz Niemiec Angeli Merkel, a być może, w nie mniejszym stopniu, premierowi Wielkiej Brytanii Davidowi Cameronowi.
Polski premier, Polak będzie sprawował jeden z najwyższych urzędów w Unii Europejskiej i jest to bez wątpienia sukces.
Przede wszystkim jest to sukces samego Donalda Tuska. Jak sądzę trudno będzie bowiem znaleźć kogoś, kto mógłby zaprzeczyć, iż 30 sierpnia bieżącego roku Donald Tusk odniósł wielki, być może największy sukces w całej swojej karierze politycznej. Premierowi udało się coś, co swego czasu nie udało się Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Przypomnę, iż kiedy Kwaśniewski kończył urzędowanie jako prezydent RP to - i nie jest to żadną tajemnicą - usilnie starał się o jakieś stanowisko w instytucjach międzynarodowych. Ale nie odniósł sukcesu. Po zakończeniu swojej prezydentury Kwaśniewski stał się więc politycznym emerytem.
Tymczasem Donaldowi Tuskowi udało się uzyskać bardzo wysokie stanowisko w instytucjach europejskich i to jeszcze podczas urzędowania na stanowisku premiera. A więc obecnemu Prezesowi Rady Ministrów udało się dokonać czegoś, czego nie dokonał żaden czynny polityk w Polsce. Unia Europejska zawołała: „Donaldzie, obejmij przywództwo!”. Zaś premier, choć przecież wielokrotnie powtarzał, że nie interesuje go kariera europejska, „nie mógł przecież zlekceważyć tego apelu”... Jeśli chcesz uzyskać wysokie stanowisko w unijnych strukturach to mów, że tego nie chcesz, tak żeby sami cię poprosili, tak żeby sami się o ciebie upomnieli. Czy właśnie taką strategię zastosował Donald Tusk?
Polski premier jest teraz nowo wybranym przewodniczącym Rady Europejskiej, nowo wybranym europrezydentem, chociaż formalnie rozpocznie on swoje urzędowanie dopiero 1 grudnia bieżącego roku. Premier Tusk odchodzi więc (a przynajmniej na jakiś czas) z polskiej polityki, jako ten polityk, jako ten premier i jako ten przywódca partyjny, który nie utracił władzy w wyniku przegranych wyborów. W nadchodzących wyborach parlamentarnych Donalda Tuska mogła przecież czekać upokarzająca klęska polityczna. Jednak tej klęski premier już nie doświadczy. Wszak polska polityka wewnętrzna to już nie jest jego zmartwienie. Właściwie Donald Tusk rozpoczyna nowe polityczne życie. Stał on się teraz jednym z europejskich przywódców. Co to oznacza?
De facto oznacza to, że obecny premier nie doświadczy politycznego rozliczenia za siedem lat swojego urzędowania. Inni liderzy Platformy Obywatelskiej będą politycznie rozliczani, zarówno przez wyborców, jak i przez polityczną opozycję, za dwie kadencje sprawowania władzy i rządów Donalda Tuska. A w tym czasie Donald Tusk będzie zajmował się sprawami europejskimi; tak więc polityczne rozliczenia w Polsce to już nie będzie ani jego sprawa, ani jego problem.
Czyż nie jest to dla Donalda Tuska wielki sukces osobisty? Trudno przecież rozlicza się politycznie kogoś, kogo już w kraju nie ma. Tak więc można domniemywać, że dopiero historycy, politolodzy, komentatorzy czy analitycy polityczni rozliczą niemal dwie kadencje rządów urzędującego dziś premiera. No i afera podsłuchowa w tym momencie dotyczy Donalda Tuska, jakby... trochę mniej. Albo nie dotyczy go już wcale...
Wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej to również sukces Polski. Przy czym mam tutaj na myśli sukces wizerunkowy. Można domniemywać, można oczekiwać, iż Polska nie będzie już postrzegana w zachodniej Europie jako ten kraj, który wysyła do Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii hydraulików, kelnerów bądź pracowników budowlanych, czyli - generalnie rzecz biorąc - emigrację zarobkową. Polska będzie teraz postrzegana również jako to państwo, które wysyła do Brukseli europejskich przywódców i ten fakt został już odnotowany przez znaczącą część ośrodków medialnych i środowisk opiniotwórczych w zachodniej Europie.
Wybór Donalda Tuska niewątpliwie przyniesie Polsce korzyści wizerunkowe i jest to bezspornie sukces, który odniosła Rzeczpospolita. Jednak na tym wizerunkowym sukcesie kończą się dobre wiadomości dla Polski. Wszak śmiem twierdzić, iż prócz wizerunkowego, to z wyborem Donalda Tuska nie wiąże się dla Polski żaden inny sukces, ani żadna inna korzyść.
Donald Tusk nie został wybrany na przewodniczącego Rady Europejskiej dlatego, iż zaimponował, czy też dlatego, iż przez wiele lat imponował on przywódcom europejskim. Tak naprawdę polski premier stał się beneficjentem walki politycznej, która toczy się od ponad dwóch lat pomiędzy Francją a Niemcami. Prezydent Francji François Hollande usilnie próbuje przekonać kanclerz Niemiec Angelę Merkel do swojej gospodarczej wizji rozwoju Unii Europejskiej. Hollande chce pobudzić gospodarkę Unii Europejskiej poprzez finansowe wsparcie z budżetu europejskiego. Prezydent Francji od momentu objęcia swojego urzędu broni wizji, według której eurostrefa wyjdzie z gospodarczej stagnacji wówczas, kiedy poszczególne jej sektory będą wspierane finansowo przez Unię Europejską. Kanclerz Niemiec Angela Merkel stoi zaś na przeciwnym do François Hollande’a biegunie gospodarczym i postuluje dalsze oszczędności, jak również rygorystyczną dyscyplinę budżetową w Unii Europejskiej. Tak więc prezydent Francji starał się obsadzić stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej kimś, kto podzielałby jego pogląd na gospodarkę. Dlatego też francuski prezydent liczył na to, iż to przedstawiciel Partii Europejskich Socjalistów zasiądzie na tym stanowisku. Zaś Angela Merkel, świadoma, iż nie uda jej się przeforsować jakiejś niemieckiej kandydatury, postanowiła obejść przeszkodę i promować na ten urząd człowieka zaufanego politycznie. Tym człowiekiem - jak może się zdawać - był Donald Tusk. Przecież podczas siedmiu lat urzędowania Tuska jako premiera RP, jego współpraca z kanclerz Niemiec układała się wzorowo.
Do gry przystąpił również premier Wielkiej Brytanii. David Camerone dążył do tego, aby stanowisko „europrezydenta” piastował ktoś, kto nie reprezentuje szeroko pojętej eurozony. Donald Tusk był takim kandydatem. Kiedy okazało sie, że wybór Tuska na szefa Rady Europejskiej stał się realny, to wówczas Camerone udzielił mu swojego poparcia. Dlaczego? W ten sposób brytyjski premier zyskał niemal pewność, że popiera kogoś, komu uda się to stanowisko uzyskać. A więc w tej sytuacji udzielenie poparcia polskiemu premierowi oznaczało dla Camerona perspektywę osobistego sukcesu politycznego. Wybór Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej przy jego osobistym poparciu daje Cameronowi możliwość udowodnienia Brytyjczykom, że w przeciwieństwie do swojego politycznego konkurenta Nigela Farage’a, on w Zjednoczonej Europie ma coś do powiedzenia i ma wpływ na proces decyzyjny w Unii Europejskiej.
A więc Donald Tusk zawdzięcza swój eurosukces francusko-niemieckiej batalii politycznej i chęci premiera brytyjskiego, by osiągnąć polityczny sukces i pozyskać argument polityczny w dyspucie ze swoimi politycznymi konkurentami w Zjednoczonym Królestwie.
Warto dodać, że zarówno dla Berlina, jak i dla Londynu (dla Paryża zresztą też) Donald Tusk będzie bezpiecznym „europrezydentem”. Polski premier nie posiada swojego politycznego zaplecza w Unii Europejskiej. Swoje eurostanowisko zawdzięcza zaś staraniom Angeli Merkel i poparciu Davida Camerona. Trudno więc oczekiwać, aby jako przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk był w stanie, mówiąc kolokwialnie, wybić się na polityczną niezależność. Należy mieć na uwadze, że w tym momencie został on wybrany dopiero na pierwszą kadencję, a owa kadencja trwa zaledwie dwa i pół roku. Kiedy będą odbywały się następne wybory „europrezydenta”, to - jeśli tylko zajdzie taka potrzeba - Angela Merkel z pewnością będzie w stanie znaleźć sobie... innego faworyta, a David Camerone będzie miał możliwość poprzeć kogoś innego.
Należy zadać sobie pytanie o cenę, jaką zapłaciła Polska (czy też zapłaci w przyszłości) za „zaszczyt” urzędowania Polaka na jednym z najwyższych stanowisk w Unii Europejskiej. Od dwóch miesięcy możemy zaobserwować, iż Polska została wyautowana z debaty o Ukrainie, o przyszłości tego kraju i jego miejscu w geopolitycznej układance. Czy wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej ma być dla Polski taką nagrodą pocieszenia otrzymaną od Angeli Merkel, przy cichej aprobacie Françoisa Hollande’a? Czy Donald Tusk mógł zostać „europrezydentem”, ponieważ polska strona postanowiła w sprawie ukraińskiej usunąć się w cień i oddać inicjatywę Berlinowi i Paryżowi? Wydaje mi się, że warto postawić takie pytania. Albowiem odpowiedź na te pytania może być bardzo istotna, bardzo brzemienna w skutkach jeśli chodzi o przyszłe miejsce i rolę Polski w stosunkach, negocjacjach i kolejnych ustaleniach pomiędzy Unią Europejską i Rosją Putina.
Wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej oznacza dla Polski jedynie sukces wizerunkowy. Tylko tyle? Aż tyle? Niech każdy czytelnik sam zdecyduje, które stwierdzenie jest bardziej prawdziwe.
* * *
Niepublikowane na portalu Salon24 teksty mojego autorstwa znajdą Państwo na moim blogu, pod adresem:
http://www.zbigniew-stefanik.blog.pl/
oraz w serwisie informacyjnym Wiadomości24, na stronie:
http://www.wiadomosci24.pl/autor/zbigniew_stefanik,362608,an,aid.html
Komentarze