zbigniewstefanik zbigniewstefanik
1824
BLOG

Andrzej Duda - czy to się uda? Ile są warte obietnice wyborcze?

zbigniewstefanik zbigniewstefanik Polityka Obserwuj notkę 91

    Podniesienie wolnej kwoty od podatku, 500 złotych na każde dziecko dla najuboższych rodzin, obniżenie wieku emerytalnego - to tylko trzy spośród wielu obietnic i deklaracji prezydenta RP Andrzeja Dudy z okresu kampanii wyborczej.

    Kampanijny przekaz Andrzeja Dudy był zdominowany przez ogrom obietnic i dużą dozę emocji, które nieustannie towarzyszyły zapewnieniom, deklaracjom i zobowiązaniom kandydata na prezydenta RP Andrzeja Dudy. „Coś dobrego dla każdego” - tak można najdobitniej podsumować kampanię wyborczą Andrzeja Dudy. Emocje, obietnice poprawy w niemal każdej dziedzinie życia, zapowiedź wielkiej zmiany oraz potężna dawka optymizmu - oto kampanijne filary, które okazały się być dla samego Andrzeja Dudy politycznie korzystne i - nade wszystko - bardzo skuteczne.

    Jednak to, co w kampanii wyborczej jest atutem, w „pokampanijnej” rzeczywistości może stać się ogromnym problemem; olbrzymią kulą u nogi, która może sprawić, iż polityk, dotychczas cieszący się wysoką popularnością, raptem gwałtownie straci poparcie. Stare powiedzenie ludowe głosi, iż od miłości do nienawiści jest tylko jeden krok. Powiedzenie to ma również swe uzasadnienie w relacjach polityk - obywatel, czy w relacjach kandydat - wyborca.

    Urzędujący obecnie prezydent oczekuje, że to rząd napisze ustawę dotycząca jego obietnicy przekazania najuboższym rodzinom 500 złotych na każde dziecko. Jednak strona rządowa odpowiada, że spełnianie prezydenckich obietnic nie jest sprawą jego politycznej opozycji, sugerując tym samym, iż Andrzej Duda wycofuje się ze swych obietnic wyborczych. Z kolei prezydent (słusznie zresztą) daje do zrozumienia, że to w rękach rządu i rządzącej większości parlamentarnej znajduje się klucz do realizacji jego obietnic wyborczych - wszak prezydent dysponuje jedynie możliwością złożenia projektu ustawy. Co z prezydenckimi projektami ustaw się dzieje, o tym decyduje parlamentarna większość, a bez wsparcia rządu i parlamentarnej większości, przeprowadzenie przez prezydenta jakichkolwiek reform systemowych czy ustawowych zmian jest praktycznie niemożliwe.

    Przypomnę, w polskim systemie politycznym prezydent RP jest uzależniony od dobrej woli rządu i jest skazany na łaskę i niełaskę parlamentarnej większości. A więc ile są warte obietnice kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy? Czy prezydent RP jest w stanie samodzielnie przeprowadzić w Polsce zapowiedzianą przez siebie naprawę państwa? Czy wyborcze obietnice Andrzeja Dudy w ogóle da się spełnić? Czy obietnice i deklaracje kandydata Andrzeja Dudy staną się atutem, czy kulą u nogi Andrzeja Dudy - urzędującego prezydenta RP?

    Ogrom obietnic, deklaracji i wyborczych zapewnień sztabu wyborczego Andrzeja Dudy może dziwić; zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę, iż zdecydowana ich większość jest nie do zrealizowania. Ograniczenia budżetowe powodują, że obietnice Andrzeja Dudy w zakresie społecznym pozostaną niezrealizowane, a w najlepszym przypadku zostaną one spełnione tylko cząstkowo. A więc jak wytłumaczyć, że sztab wyborczy tzw. zjednoczonej prawicy w sposób świadomy składał w kampanii prezydenckiej deklaracje i brał na siebie zobowiązania, które bez wątpienia mogły pozostać tylko w sferze życzeń i marzeń?

    Stało się tak, albowiem prezydentura nie była sama w sobie celem ani obozu politycznego Jarosława Kaczyńskiego, ani samego prezesa PiS-u. Kampania prezydencka Andrzeja Dudy miała jedynie posłużyć jako element promocyjny i wizerunkowy dla partii Prawo i Sprawiedliwość. Z kolei uzyskanie dobrego wyborczego wyniku przez Andrzeja Dudę w wyborach prezydenckich, miało dodać rozmachu kampanii wyborczej tzw. zjednoczonej prawicy, poprzedzającej październikowe wybory parlamentarne. Koronnym dowodem na tę tezę jest wybór, jakiego dokonał prezes PiS-u i jego polityczny obóz w kwestii kandydata na prezydenta RP. Andrzej Duda to polityk z krótkim, wręcz bardzo krótkim (i z pewnością za krótkim) stażem politycznym, jak na osobę mającą sprawować urząd prezydenta RP. Jarosław Kaczyński i jego polityczne otoczenie nie mogli nie zdawać sobie z tego sprawy. To dowodzi, iż Andrzej Duda, w zamyśle prezesa PiS-u i jego politycznego zaplecza, nie był brany poważnie pod uwagę jako następca Bronisława Komorowskiego w Pałacu Prezydenckim. Andrzej Duda prezydentem Rzeczpospolitej? Tego PiS nie planował. Tak po prostu wyszło...

    Jeśli przyjąć hipotezę, że dla tzw. zjednoczonej prawicy kampania prezydencka miała jedynie wymiar wizerunkowy i promocyjny, to łatwo zrozumieć, dlaczego sztab wyborczy PiS-u postanowił złożyć niezliczone obietnice i deklaracje wyborcze bez pokrycia. Skoro prezydentura RP nie była celem tzw. zjednoczonej prawicy, to obietnice, deklaracje i kampanijne zobowiązania nie mogły być przecież wiążące dla obozu politycznego Jarosława Kaczyńskiego i dla kandydata Andrzeja Dudy.

    Fatalna kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego oraz błędy popełnione podczas pięciu lat jego urzędowania sprawiły, że Andrzej Duda stał się prezydentem RP. Po wyborach okazało się, że wszystkie wyborcze obietnice, deklaracje i zobowiązania stały się dla Andrzeja Dudy i jego obozu politycznego wiążące; również te populistyczne i niemożliwe do zrealizowania...

    Czy Andrzej Duda powinien obawiać się, że jego obietnice wyborcze staną się dla niego polityczną kulą u nogi? To zależy od wyniku październikowych wyborów parlamentarnych. Jeśli wygra tzw. zjednoczona prawica i stworzy swój rząd, to wówczas Andrzej Duda może spodziewać się, że jego popularność i poparcie społeczne gwałtownie spadnie, i to w krótkim czasie. Wszak w sytuacji, gdy prezydent i rząd będą wywodzili się z jednego obozu politycznego, to Andrzej Duda nie będzie miał możliwości przedstawienia żadnego wiarygodnego uzasadnienia wobec niespełnienia swych wyborczych obietnic; przy czym należy spodziewać się, iż to z jego obietnic i zobowiązań w zakresie społecznym, wyborcy będą rozliczali urzędującego prezydenta najbardziej i najszybciej.

    Jeśli jednak to Platforma Obywatelska wygra wybory parlamentarne (albo, pomimo przegranej, Platformie uda się jednak utworzyć większościowy rząd, ze wsparciem jakiegoś koalicjanta i wyniku parlamentarnej arytmetyki) to wówczas Andrzej Duda nie będzie musiał obawiać się, że jego wyborcze obietnice staną się dla niego politycznym zagrożeniem. Koabitacja będzie niewątpliwie służyła urzędującemu prezydentowi, który winą za niespełnienie swych wyborczych deklaracji będzie mógł obarczyć rząd. „Ja chciałem, ale oni mi to uniemożliwili” - taką strategię będzie mógł przyjąć Andrzej Duda.

    Koabitacja będzie niewątpliwie atutem dla Andrzeja Dudy, którego wyborcy z pewnością będą traktowali pobłażliwie, kierując swoje niezadowolenie w stronę rządu. Polityczna koabitacja daje Andrzejowi Dudzie największe szanse na reelekcję. Dlatego też zdaje się, iż wsparcie, którego prezydent udziela w kampanii wyborczej tzw. zjednoczonej prawicy jest dla niego samego działaniem niekorzystnym. Zwycięstwo obozu politycznego Jarosława Kaczyńskiego w październikowych wyborach parlamentarnych nie będzie przecież służyło politycznemu interesowi Andrzeja Dudy.

    Czy Andrzej Duda spełni swoje wyborcze obietnice? Najprawdopodobniej nie. Czy zostanie on rozliczony ze swoich obietnic przez wyborców i popadnie w niełaskę tych, którzy wołali podczas kampanii wyborczej „Andrzej Duda, to się uda“? To zależy od sytuacji politycznej, w której znajdzie się urzędujący prezydent po wyborach parlamentarnych.

    Ile są warte obietnice wyborcze? Być może nieprzypadkowo francuskie powiedzenie ludowe głosi, że obietnice wyborcze zobowiązują o wiele bardziej tych, którzy je otrzymują, niż tych, którzy je składają...

 

* * *

 

Niepublikowane na portalu Salon24 teksty mojego autorstwa, znajdą Państwo na moim blogu, pod adresem:

 

http://www.zbigniew-stefanik.blog.pl/

 

oraz w serwisie informacyjnym Wiadomości24, na stronie:

 

http://www.wiadomosci24.pl/autor/zbigniew_stefanik,362608,an,aid.html

 

Zapraszam Państwa do ich lektury i merytorycznej dyskusji.

Szanowni Państwo, nazywam się Zbigniew Stefanik. Ze względu na pojawiające się od pewnego czasu zarzuty pod moim adresem, w pierwszej kolejności pragnę Państwa poinformować, że jestem osobą niewidomą, co znacząco utrudnia mi korzystanie ze wszystkich możliwości, które oferują media internetowe, na których publikuję moje artykuły. Niestety, z powodów technicznych nie mam możliwości odpisania na komentarze, które, Szanowni Czytelnicy, umieszczacie pod moimi notkami. Mimo to, za niezależny od mojej woli brak odpowiedzi, wszystkich Czytelników najmocniej przepraszam! Pragnę jednak podkreślić, że mam możliwość czytania Państwa komentarzy i bez wyjątku zapoznaję się z nimi wszystkimi. Dlatego bardzo proszę o nie zrażanie się moim brakiem technicznych możliwości niezbędnych do odpowiedzi na komentarze i aktywne włączenie się do dyskusji. Zapraszam wszystkich Czytelników do komentowania moich tekstów. Wszystkie Wasze komentarze są dla mnie cenne, te nieprzychylne również. Jednocześnie, drodzy Czytelnicy, informuję Was, że jeśli będziecie chcieli, bym odpowiedział na Wasz komentarz, dotyczący jakiegoś mojego artykułu, to możecie go Państwo przesłać na następujący adres e-mail: solidarnosc.stefanik@laposte.net. Gwarantuję, iż odpowiem na wszystkie Państwa ewentualne uwagi i komentarze - drogą e-mailową. Jednocześnie przepraszam za niedogodności, które wynikają z kwestii niezależnych ode mnie oraz z góry dziękuję za wyrozumiałość. Urodziłem się w Polsce, lecz od ponad dwudziestu pięciu lat mieszkam we Francji. Z wykształcenia jestem politologiem i europeistą, ukończyłem Instytut Studiów Politycznych w Strassburgu oraz College of Europe w podwarszawskim Natolinie. Obecnie jestem publicystą, polsko-francuskim obserwatorem i komentatorem zarówno polskiego, jak i europejskiego życia politycznego. Posiadam polskie i francuskie obywatelstwo. Na co dzień żyję pomiędzy Strassburgiem i Wrocławiem, między Francją i Polską. Aktualnie nie jestem członkiem żadnej partii politycznej w Polsce. Do czasu wyborów parlamentarnych, które odbyły się w październiku 2011 roku, byłem aktywnym uczestnikiem polskiego życia politycznego. Początkowo działałem w krakowskich strukturach PiS. W szeregi tej partii wstąpiłem w maju 2005 roku. Następnie współpracowałem z posłanką Aleksandrą Natalli-Świat, jako jeden z jej asystentów. Po katastrofie smoleńskiej postanowiłem opuścić partię Prawo i Sprawiedliwość. Swoją rezygnację ogłosiłem w sierpniu 2010 roku. Opuszczenie partii - z którą współpracowałem przez ponad pięć lat - było dla mnie niezwykle trudną decyzją. Wpływ na nią miały przede wszystkim dwie kwestie. Po pierwsze, podjąłem tę decyzję ponieważ nie potrafiłem zaakceptować retoryki Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższych współpracowników, która niemal od 10 kwietnia 2010 roku zaczęła przypominać postulaty skrajnej prawicy. Po drugie, nie mogłem się zgodzić na sposób, w jaki liderzy PiS traktowali najwyższych przedstawicieli Najjaśniejszej Rzeczypospolitej; rządzących, którzy zostali przecież wybrani większością głosów w demokratycznych wyborach. Po wystąpieniu z Prawa i Sprawiedliwości zaangażowałem się w budowę partii Polska Jest Najważniejsza. Z ramienia tej partii w 2011 roku zostałem kandydatem do Sejmu RP w okręgu wyborczym nr 3. Jestem zwolennikiem politycznego centrum. Moje poglądy na problemy gospodarcze są bardziej zbliżone do wizji społecznej, niż liberalnej. Jestem zwolennikiem państwa opiekuńczego, jednak na ściśle określonych zasadach. W mojej opinii państwo powinno być opiekuńcze, dopóki nie dławi inicjatywy społecznej i gospodarczej. Uważam bowiem, że to właśnie indywidualna inicjatywa jest główną siłą, która napędza rozwój gospodarczy i społeczny; jest niezbędnym czynnikiem dla utworzenia silnej klasy średniej, jak również dla społeczeństwa obywatelskiego. Jestem zwolennikiem państwa o świeckim charakterze, mimo, iż jestem ochrzczonym i wierzącym katolikiem. Uważam jednakże, że wiara to indywidualna sprawa każdego obywatela. Dlatego państwo nie powinno popierać, ani finansować żadnej wspólnoty religijnej. Jestem zwolennikiem polskiej integracji z Unią Europejską, bowiem uważam, iż dla Polski to bezprecedensowa szansa na udoskonalenie naszego Państwa i na niespotykany dotąd rozwój gospodarczy. Jednakże - w moim przekonaniu – o integracji europejskiej nie można mówić, iż jest dobra lub zła. Rozpatrywanie jej w takich kategoriach jest błędem! Integracja europejska jest po prostu konieczna w zglobalizowanym świecie, gdzie gospodarcza i polityczna konkurencja jest bezwzględna i nie pozostawia żadnego miejsca dla osamotnionych państw, które pozostawałyby poza ponadregionalnymi wspólnotami. Świat się zmienia, należy się więc zmieniać razem z nim! Tylko w zintegrowanej i silnej Unii Europejskiej można budować silną Polskę, gdyż pojedyncze państwa nie mają żadnych szans na sprostanie gospodarczej konkurencji i społeczno-politycznym wymogom świata w dwudziestym pierwszym stuleciu. Stąd konieczność polskiej integracji z Unią Europejską, bez której Polska nie ma żadnych szans na rozwój, żadnych szans na obiecującą przyszłość pod względem znaczenia politycznego w Europie i na świecie. Zapraszam wszystkich do zapoznania się z moimi artykułami, w których pragnę podzielić się z Państwem swoim punktem widzenia na tematy związane z wydarzeniami na polskiej i europejskiej scenie politycznej. Zapraszam także do kulturalnej i merytorycznej dyskusji. Mam świadomość, iż polityka budzi wiele bardzo silnych emocji. Mimo to byłbym wdzięczny za debatę pozbawioną niepotrzebnej agresji i zacietrzewienia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka